Przejdź do treści

Tłumaczenia

Tłumaczenie zdalne - wywiad z Joanną Ruszel

Dodane przez Anna Michalska - 29/04/2021 - 14:47

Wywiad z Joanną Ruszel, tłumaczką konferencyjną języka francuskiego i angielskiego, absolwentką Instytutu Lingwistyki Stosowanej UW oraz Instytutu Nauk Politycznych w Paryżu, członkini STP. Od 2001 roku prowadzi zajęcia z tłumaczenia konferencyjnego w Instytucie Lingwistyki Stosowanej UW na studiach dziennych oraz studiach podyplomowych EMCI. Autorka publikacji dotyczących oceny w tłumaczeniu ustnym i kształcenia tłumaczy konferencyjnych.

Anna Michalska: Joanno, kiedy w marcu tego roku, w czasie pierwszego lockdownu rozmawiałyśmy na temat tłumaczeń zdalnych żadna z nas nie spodziewała się, że tłumaczenia zdalne staną się rzeczywistością.  Czy mogłabyś przybliżyć nam temat tłumaczeń zdalnych, które w dalszym ciągu stanowią nowość w branży tłumaczeń.

Joanna Ruszel: Na początek parę uwag ogólnych i definicji:

Definicje

Na początek ważne, żeby rozróżnić dwa pojęcia: „tłumaczenie na odległość” (ang. distance interpreting) oraz „tłumaczenie zdalne” (ang. remote interpreting).

Tłumaczenie na odległość jest pojęciem szerszym: oznacza każdy przypadek, w którym uczestnicy i tłumacze znajdują się w różnych miejscach (lokalizacjach). Może więc obejmować nawet takie scenariusze, w których tłumacze siedzą w sali obok.

Tłumaczenie zdalne to typ tłumaczenia na odległość, w którym spotkanie jest transmitowane cyfrowo, tłumacze pracują w domu (w zespołach wirtualnych/ zdalnych) albo z tzw. hubu.

Oba typy mogą obejmować zarówno tłumaczenie konsekutywne jak i symultaniczne (ang. RSI – Remote simultaneous interpreting – zdalne tłumaczenie symultaniczne).

Konfiguracje tłumaczenia ustnego zdalnego

  • Tłumacze z częścią uczestników obecnych w jednej lokalizacji, a pozostała część łączy się zdalnie – formuła telekonferencji
  • Uczestnicy znajdują się w różnych lokalizacjach, a wszyscy tłumacze w jednym miejscu – formuła hubu tłumaczeniowego albo zdalnego
  • Uczestnicy znajdują się w różnych lokalizacjach, a tłumacze z danej kabiny pracują z jednego miejsca (ko-lokalizacja – formuła pojedynczej zdalnej kabiny/ jednostkowego hubu)
  • Uczestnicy znajdują się w różnych lokalizacjach a każdy tłumacz pracuje z innego miejsca (ale ma możliwość komunikacji z pozostałymi tłumaczami z kabiny lub z pozostałymi członkami zespołu) – formuła rozproszona/ zdecentralizowana, wirtualna kabina/ wirtualny zespół

A.M.: Czy tłumaczenia zdalne wymagają zastosowania bardzo nowoczesnych technologii?

J.R.: Do tłumaczenia ustnego zdalnego można stosować zarówno komunikatory zwykłe (czasami z funkcją tłumaczenia) jak i dedykowane platformy zdalnego tłumaczenie konferencyjnego.

Wśród zwykłych komunikatorów najczęściej korzysta się ze Skype’a, Google Teamsa albo Google Meetsa oraz Zooma. Ten ostatni, w wersji licencjonowanej, posiada opcję ustawienia kanałów tłumaczeniowych, które mogą sobie włączać/ wyłączać słuchacze.

Zazwyczaj takie komunikatory stosuje się w tłumaczeniu konsekutywnym lub symultanicznym z 1 kombinacją językową. Istnieje także możliwość „przepuszczenia” całej transmisji z Zoom (przez firmę techniczną) i przeniesienia dźwięków do kabin fizycznych. Dla odbiorcy nie ma to znaczenia, tłumaczom poprawia pracę (lepszy dźwięk).

Platformy tłumaczenie konferencyjnego to działające w chmurze platformy, przez które obie strony (uczestnicy i tłumacze) mogą brać udział w spotkaniu i pracować. W praktyce jest to oprogramowanie, które na ekranie przypomina konsolę z podstawowymi funkcjami: język(i) przychodzące, języki wychodzące, sala/ relay, funkcja zmiany z partnerem w kabinie (jeżeli każdy pracuje z innej lokalizacji), chat (z tłumaczami i z technikiem platformy, który ją obsługuje).

Najczęściej stosowane platformy:

Interactio (Litwa), Voiceboxer (Dania), KUDO (USA), Interprefy (Szwajcaria), Congress Rental (Australia).

Już dziś tłumacze wskazują, że najbardziej sprawdzają się KUDO oraz Interprefy.

Każda z platform posiada własne wymagania. Często dostawca platformy domaga się możliwości zdalnej weryfikacji sprzętu, w tym dostępu do komputera (tu ważna jest kwestia bezpieczeństwa danych), połączenia testowego oraz certyfikacji (zazwyczaj składa się ona z 2 części – najpierw przejścia przez tutoriale na stronie dostawcy, potem szkolenia „na żywo”).

A.M.: Jakie są zatem wymagania techniczne, które dotyczą tłumacza?

J.R.: Wymagania techniczne podzielmy zatem na pracę zdalną z domu:

  • Praca zdalna z domu, zgodnie ze standardami, jest wykonywana in extremis
  • Jeżeli jest to możliwe należy redukować „zdalność” – jeżeli pracuje 2 tłumaczy, najlepiej jeśli pracują z 1 miejsca (ko-lokalizacja)
  • Niezbędne jest sprawne łącze internetowe (wymaga się podłączenia na kablu)
  • Słuchawki – profesjonalne – tzn. z wejściem USB i wbudowanym mikrofonem
  • Wszystkie elementy techniczne wymagają rozwiązań zapasowych – drugi komputer (czasami potrzebny, żeby wyświetlać sobie prezentacje, których na głównym komputerze nie można wyświetlać, bo na nim widzi się konsolę), drugą parę słuchawek i drugie, zapasowe łącze internetowe.
  • Względne wyciszenie pomieszczenia
  • Oraz pracę z hubu

Właściwie nie zmieniają się w stosunku do warunków zapewnianych bez platformy/ rozwiązań zdalnych:

  • Kabiny spełniające normy ISO (dla kabin stałych i mobilnych)
  • Optymalna jakość dźwięku
  • Dostęp do materiałów konferencyjnych
  • Widoczność mówcy
  • Możliwość współpracy z pozostałymi członkami zespołu
  • Wsparcie dedykowanego technika

A.M.: Wspominałaś też o niekorzystnym wpływie zdalnego tłumaczenia na zdrowie oraz o zagrożeniu wynikającym z panującej pandemii covid-19

J.R.: W tłumaczeniu zdalnym występują dwojakiego rodzaju zagadnienia zdrowotne:

  • Reżim sanitarny – przy pracy z hubu, w podziale na kabiny, występuje spore ryzyko zarażania się koronawirusem – często (choć niechętnie) przyjmowanym rozwiązaniem jest rozdzielanie tłumaczy na zasadzie 1 kabina (fizyczna)/ 1 tłumacz – czyli na każdy język występują 2 lub 3 kabiny (zależnie od liczebności zespołu na dany język) – takie kabiny zazwyczaj ustawia się obok siebie, by tłumacze mieli ze sobą kontakt wzrokowy. W każdej kabinie stawia się dwa pulpity do pracy – jeden do pracy własnej, drugi wyłącznie do odsłuchu partnera 
  • Uszkodzenia słuchu – ryzyko urazu akustycznego (główne objawy: szum w uszach, nadwrażliwość na dźwięk, objawy bólowe – głowy i karku, ostatecznie: powolna utrata słuchu). Problemy ze słuchem mogą pojawiać się ze względu na to, że docierający dźwięk jest mocno przetworzony, albo po prostu słaby. Najważniejsze parametry jakości dźwięku to: głośność, częstotliwość (przy zdalnej transmisji występują duże różnice w natężeniu „wysoki”/ „głośny”) oraz wskaźnik „voice to noise ratio”, czyli proporcja dźwięku do zakłóceń. Wszystkie one w tłumaczeniu zdalnym są zaburzone, co może powodować urazy.

Uwaga 1: zakłada się, że zwiększone obciążenie odsłuchowe może zwiększać „obciążenie poznawcze” (ang. cognitive load) i tym samym wpływać na jakość tłumaczenia oraz powodować szybsze zmęczenie tłumacza. Naukowo nie zostało to jeszcze potwierdzone. Badanie w tej sprawie trwa (kanadyjska agencja rządowa Translation Bureau oraz Universytet Genewski).

Uwaga 2: Translation Bureau (CA), czyli agencja zapewniająca tłumaczy parlamentarnych i środowiskowych w Kanadzie jest w tym względzie bardzo zaawansowana. Przeprowadziła badania dotyczące urazów akustycznych, które wykazały, że tłumacze cierpią na uraz akustyczny, ale objawy nie są bardzo poważne (np. w stosunku do pracowników call center). Dodatkowo testowano urządzenia „czyszczące” dźwięk – tzw. EarProtect. Tłumacze uznali, że nie spełniają swojej roli, ponieważ ogólnie wyciszają dźwięk, tym samym pogarszając warunki pracy.

A.M.: Jakie Twoim zdaniem są największe trudności z perspektywy osobistej?

J.R.:  Tłumaczenie zdalne jest zdecydowanie bardziej obciążające niż tłumaczenie in situ

  • Społecznie izoluje tłumacza od uczestników i prowadzących (a czasami innych tłumaczy) – to powoduje problemy w komunikacji, często niezbędnej chociażby ze względu na regulowanie dynamiki spotkania. Tu niezbędna jest edukacja moderującego przebieg wydarzenia (przypominanie, że jest się tłumaczonym)
  • Oddzielenie fizyczne tworzy również problemy z poufnością – ciężko jest uzyskać dokumenty (wcześniej albo podczas spotkania), zwłaszcza te opatrzone gryfem poufności
  • Ogromnym problemem jest etykieta mikrofonu po stronie mówców – (i) ponieważ nie słyszą siebie nie zdają sobie często sprawy, że ich połączenie internetowe się rwie, i to co może być w miarę słyszalne dla uczestników nie spełnia wymogów tłumaczeniowych; (ii) uczestnicy często siedzą daleko od komputera i nie używają słuchawek; (iii) uczestnicy ruszają się, zmieniają pozycję, sięgają po dokumenty a to również zmniejsza stabilność dźwięku. ZALECENIE: słuchawki z USB!!!!, konieczność edukowania użytkownika tłumaczenia oraz prośba o wyciszanie mikrofonów, kiedy nie zabiera się głosu.
  • Często ekran jest słabo widoczny – nie widać prezentacji, mówców i sali (słuchaczy właściwie zawsze nie widać)
  • Wyzwanie komercyjnie i technicznie to występowanie kolejnych podmiotów, które transmitują dźwięk i organizują logistykę spotkania. Powstaje łańcuszek: organizator/ platforma tłumaczeniowa/ firma techniczna organizująca hub/ agencja tłumaczeniowa /tłumacz. Często dźwięk przechodzi przez 3 różne źródła: platforma komunikacji stosowana przez klienta, potem platforma RSI i na koniec przetworniki firmy technicznej. Zarówno na etapie organizacyjnym, jak i przy tłumaczeniu panuje chaos, dźwięk pozostawia dużo do życzenia a bywa również tak, że jego transmisja jest opóźniona (znacznie) w stosunku do tego co dzieje się na sali.
  • Przy tłumaczeniu przez platformy z domu podstawowe ryzyka i problemy to: (i) pełna stabilność łącza; (ii) ograniczony kontakt z technikiem i innymi tłumaczami – jeżeli zawiesza się platforma, takiej komunikacji właściwie nie ma; (iii) wyciszone otoczenie – przysłowiowy sąsiad wykonujący remont, szczekający pies.
  • Warunki pracy i fizyczna niewidoczność tłumacza mogą wpływać na spadek statusu zawodu. Dlatego stowarzyszenia zawodowe uznają tłumaczenie zdalne za rozwiązanie przejściowe i uzupełniające w stosunku do standardowego wariantu, czyli tłumaczenia w sali konferencyjnej, w fizycznej obecności wszystkich.

A.M.: Joanno, dziękuję Ci za rozmowę i  informacje oraz doświadczenia, którymi zechciałaś się z nami podzielić.

Dokumenty i informacje dodatkowe (głównie AIIC – Międzynarodowego Stowarzyszenia Tłumaczy Konferencyjnych)

Umowa o dzieło a tłumaczenia w praktyce – stan na rok 2020 – Spojrzenie subiektywne

Dodane przez Ewa Zygmunt - 17/03/2021 - 17:49

Niemal każdy prawnik (a tym bardziej tłumacz) zapytany o to, czy tłumaczenie jest dziełem, nie waha się odpowiedzieć twierdząco. Tak uczono go na studiach na zajęciach z prawa cywilnego. Niestety w polskiej rzeczywistości użyte przeze mnie słowo „niemal” nie jest tu przypadkowe. Sądy – tu podkreślmy nie wydziały cywilne, lecz wydziały ubezpieczeń społecznych i pracy – nie są już w tej opinii tak jednomyślne. Powiem więcej, w ostatnich latach w Polsce w dużej przewadze orzekały na niekorzyść biur tłumaczeń, widząc w każdym tłumaczeniu cechy charakterystyczne dla umowy zlecenia.

Ten artykuł nie ma na celu analizy prawnej sytuacji, gdyż prawnikiem nie jestem. Chcę naświetlić nieco ten temat z perspektywy biura tłumaczeń. Sama jestem tłumaczką przysięgłą języka niderlandzkiego i angielskiego, tłumaczę też język włoski. Od 2004 jestem zawodowo związana z biurem tłumaczeń DAMAR w Sosnowcu.

Nasze biuro jako jedno z wielu padło ofiarą zorganizowanej akcji prowadzonej przez ZUS mniej więcej już od roku 2012. Jej celem wydaje się być pozyskiwanie od mniejszych bądź większych przedsiębiorców funduszy na podratowanie budżetu instytucji, która zapewniać ma nam – podatnikom – naszą przyszłość emerytalną. Wydaje się, że – między innymi również dzięki naszym działaniom i dobrej pomocy prawnej – oręż, który ZUS dzierżył w swoich poczynaniach w stosunku do biur tłumaczeń, został nieco stępiony. Najbliższe lata pokażą czy skutecznie.
Temat „umowy o dzieło a tłumaczenia” i tego, jakie podejście miały polskie sądy do tego tematu w ostatnich latach, to materiał na książkę. Niekoniecznie bardzo porywającą książkę do czytania przed snem. W tym artykule postaram się bardzo skrótowo i całkowicie subiektywnie przedstawić moją perspektywę i ociupinkę praktycznej wiedzy w tym temacie.

O co cały ten szum?

Tu zatrzymam się na chwilę, by wyjaśnić w ogromnym skrócie, o co cały ten szum. Mówiąc najprościej: umowa o dzieło według obecnego stanu prawnego nie podlega oskładkowaniu składkami ubezpieczenia społecznego, a umowa zlecenie (umowa starannego wykonania) tym składkom podlega. I tu jest pies pogrzebany. Środowiska przedsiębiorców od lat wnioskowały o uporządkowanie tego stanu prawnego, by skutecznie walczyć z tymi, którzy faktycznie w sposób oczywisty umów o dzieło nadużywają, choćby poprzez „zatrudnianie” pracowników biurowych w oparciu o umowy o dzieło, tworząc w ten sposób nieuczciwą konkurencję.

W sensie prawnym w rozumieniu Kodeksu cywilnego o dziele możemy mówić wtedy, gdy wykonywana praca ma wygenerować konkretny rezultat: „przyszły, z góry określony, samoistny, materialny lub niematerialny, lecz ucieleśniony, obiektywnie osiągalny i (w danych warunkach) pewny rezultat pracy i umiejętności przyjmującego zamówienie, którego charakter nie wyklucza możliwości zastosowania przepisów o rękojmi za wady” (A. Brzozowski, „Przedmiot umowy o dzieło”, w: System prawa cywilnego, t. 7, s. 333). Wobec tego dziełem może być obraz artysty malarza, ale też pomalowanie ścian w domu przez malarza-nieartystę, może nim być napisanie artykułu na dany temat lub przetłumaczenie np. instrukcji obsługi obrabiarki. Sprawa wydaje się w sumie dość prosta. Koncepcja „dzieła” pochodzi jeszcze z prawa rzymskiego. Nasze współczesne przepisy Kodeksu cywilnego powstały już dość dawno, w nieco innej rzeczywistości prawnej, nie są szczególnie precyzyjne i to niestety jest jednym ze źródeł problemu. Ustawodawca zdaje się nie być szczególnie zainteresowany usunięciem tego problemu interpretacyjnego, póki jest on źródłem dodatkowych przychodów budżetowych.

Jak to się stało? Czyli wyrok Sądu Najwyższego z 06.04.2011 r. w sprawie o sygn. akt II UK 315/10

Całe zamieszanie dla branży tłumaczeń zaczęło się od tego właśnie wyroku. W skrócie mówiąc wyrok dotyczył tłumaczki, która za stałym miesięcznym wynagrodzeniem wykonywała dla firmy X i w jej siedzibie różne tłumaczenia w parze językowej EN<->PL na bieżące potrzeby firmy X. Niezależnie od rodzaju i ilości tłumaczeń wykonywanych w danym miesiącu otrzymywała takie samo wynagrodzenie. Współpraca ta odbywała się w oparciu o umowę o dzieło. Rozstrzygając w tej sprawie Sąd Najwyższy – całkowicie słusznie – orzekł, iż w tej konkretnej sprawie nie mamy do czynienia z umową o dzieło, lecz z umową o świadczenie usług (czyli umową zlecenie).

No i super! Sentencja tego wyroku SN była słuszna i korzystna dla branży tłumaczeń, stanowiła element walki z nieuczciwą konkurencją, podejmującą próby omijania przepisów prawa pracy. No ale, gdzieś musi jednak być jakieś ale, skoro ZUS z tego właśnie wyroku wykuł sobie oręż do kreatywnego interpretowania przepisów Kodeksu cywilnego. Tym haczykiem okazał się całkowicie wyjmowany z kontekstu i używany instrumentalnie przez organ zabezpieczenia społecznego fragment uzasadnienia wspomnianego wyroku, który brzmi konkretnie tak:

„W przypadku zwykłego tłumaczenia tłumacz nie tworzy żadnego dzieła, lecz tylko dokonuje zwykłej czynności translatorskiej, zwłaszcza gdy przedmiotem nie jest szczególne dzieło literackie, lecz tylko "dokumenty związane z działalnością firmy, w szczególności umowy i kontrakty, specyfikacje techniczne, dokumentacja korporacyjna, korespondencja firmowa" (§ 1 umowy). Wykonanie oznaczonego dzieła z art. 627 k.c., to stworzenie dzieła, które poprzednio nie istniało. Trudno uznać za takie tłumaczenie dokumentów związanych z działalnością firmy”.

No cóż, wyjmowanie fragmentów wypowiedzi z kontekstu jest raczej domeną polityków, nie powinno być domeną prawników czy też urzędników państwowych. Kiedy jednak zabieg taki reperuje nadwyrężone budżety instytucji państwowej, sprawa – przynajmniej z punktu widzenia biur tłumaczeń – robi się nieco polityczna.

ZUS w toku licznych kontroli w biurach tłumaczeń w oparciu o powyższy fragment uzasadnienia wyroku zaczął kreatywnie interpretować prawo, uznając, że żadne tłumaczenie nie będzie już dziełem, lecz jedynie „zwykłą czynnością translatorską”. Tłumaczenia umarły, zrodziły się „zwykłe czynności translatorskie”. Idąc tym tropem myślenia kontrolerzy nie wykazywali żadnego zainteresowania tym, jakie tłumaczenia wykonywane były przez tłumaczy w oparciu o kontrolowane umowy o dzieło. Każde tłumaczenie w interpretacji ZUS-u stało się zwykłą czynnością translatorską, nieważne, czy pisemne czy ustne, czy techniczne, czy medyczne, czy marketingowe. Choćby tłumacz wykonał właśnie nowe tłumaczenie Hamleta, kontrolerzy nie zauważyliby tego. Ignorowali przesyłane w desperacji lub w naiwności przez kontrolowane biura wykazy wykonywanych tłumaczeń, wykazy ewentualnych reklamacji kierowanych do konkretnych tłumaczy, czy też stosowane przez biura procedury w zakresie weryfikacji tłumaczeń w celu stwierdzenia ewentualnych wad dzieła. Ze znanych mi relacji przedstawicieli wielu biur wnioskować można, że prowadzone kontrole miały od samego początku jasny cel, wyrażany bez szczególnych skrupułów nawet w pierwszych kontaktach telefonicznych z przedstawicielem biura jeszcze przed przystąpieniem do kontroli. Trudno było uniknąć wrażenia, iż kontrolerzy z góry znali wynik prowadzonych czynności. Z wielu relacji biur wynika, iż kontrolerzy nie byli w najmniejszym stopniu zainteresowani stanem faktycznym, „badali” wyłącznie samą treść umowy, o ile miała ona formę pisemną (gdyż taka forma nie jest dla umowy o dzieło formą wymaganą) i z góry znali rezultat przeprowadzanych działań. Zdarzało się, że „łaskawie” ograniczali okres objęty kontrolą, by całkowicie nie dobić kontrolowanego przedsiębiorstwa. No cóż, „dobry Pan”.

Batalia w sądach

Polski rynek biur tłumaczeń jest wciąż bardzo rozdrobniony. Ogromna liczba biur to mikroprzedsiębiorstwa, jedno- lub kilkuosobowe biznesy budowane przede wszystkim w oparciu o ciężką pracę, wiedzę i doświadczenie ich twórców. Dla takich biznesów decyzja administracyjna skutkująca oskładkowaniem mniejszej lub większej liczby zawartych w kontrolowanym okresie umów o dzieło, to wyrok biznesowej śmierci albo w najlepszym wypadku zużycie gromadzonych ciężką pracą oszczędności.

Umowy o dzieło w branży tłumaczeń były stosowane odkąd w życie weszły przepisy Kodeksu cywilnego, a więc z perspektywy biur tłumaczeń powstających po 1989 r. lub później, lub nawet znacznie później – po prostu od zawsze! Wielu tłumaczy – z prawnego punktu widzenia słusznie – chce korzystać z tej formy umowy do dziś. Biura – w słusznej obawie przed interpretacjami ZUS-u – obecnie raczej starają się ich unikać.

Od roku około 2012, gdy wszczynane były pierwsze postępowania sądowe w tych sprawach dotyczące biur tłumaczeń, rozstrzygnięcia sądów były bardzo różne, z przewagą tych, które jak mantrę powtarzały wyjęte z kontekstu przez ZUS niefortunne sformułowanie z wyżej cytowanego wyroku SN z 2011 r. W sprawach o identycznym przedmiocie, różni sędziowie rozstrzygali odmiennie nawet w jednym sądzie i w jednym czasie. Zdaniem moim, czyli prawniczego laika, świadczy to co najmniej o tym, że same przepisy regulujące umowy cywilnoprawne są nieco ułomne, co daje oczywiście świetne pole do nadinterpretacji na korzyść budżetu państwa, kosztem przedsiębiorcy i ciągnie za sobą chaos w orzecznictwie. Dla przedsiębiorcy będącego stroną postępowania bardzo szybko jasne staje się, że nie jest właściwym to, by w kwestii umowy czysto cywilnej, jaką jest umowa o dzieło, orzekali sędziowie wydziału ubezpieczeń społecznych i pracy, którzy siłą rzeczy orzekają częściej w oparciu o przepisy z zakresu ubezpieczeń społecznych i Kodeksu pracy.

Przebieg postępowań sądowych też pozostawiał wiele do życzenia. Zastępcy procesowi ZUS-u nie mają w zwyczaju regularnie stawiać się na terminy rozpraw, ale nie jest to problem, gdyż zwykle skład sędziowski sam zadba o interesy ZUS-u, działając bardziej jak adwokat niż niezawisły sąd. Spostrzeżenia te czerpię z własnych doświadczeń i licznych relacji innych biur dotyczących przebiegu postępowań.

Argumentacja stosowana przez sądy w uzasadnieniach wyroków podtrzymujących decyzje ZUS-u o oskładkowaniu tych umów jest eufemistycznie mówiąc różnoraka, wydaje się być mocno naciągana i kompletnie niewynikająca z przepisów Kc. Zwykle polega ona na zrównywaniu dzieła z utworem w rozumieniu prawa autorskiego. Wydaje się, że sądy na siłę próbują realizować „maksymę” członka zarządu ZUS nadzorującego Departament Kontroli Płatników Składek, pana Jaroszka, który w wypowiedzi radiowej z 15.07.2015 r. stwierdził, że dzieło powinno być „unikalne albo wręcz unikatowe”. W zależności od potrzeby i treści materiału dowodowego, raz przedmiot dzieła zdaniem składu orzekającego jest zbyt precyzyjnie zdefiniowany, przez co ogranicza swobodę twórczą, innym razem jest zdefiniowany zbyt ogólnie, co uniemożliwia poddanie dzieła sprawdzianowi na istnienie wad. Z bardziej absurdalnych i niemających odzwierciedlenia w przepisach Kc argumentów podam np. takie: tłumaczenie dokumentu prawniczego nie jest dziełem, gdyż sam ten dokument nie jest dziełem (brak wkładu twórczego i kreacji); jeśli dany tłumacz zawarł jedną umowę o dzieło, to owszem to może być dzieło, ale jeśli umowa dotyczy dokumentacji przetargowej, to już nie; jeśli tłumacz zawarł więcej niż jedną umowę o dzieło, to nie jest to już dzieło (tylko stała współpraca); jeśli wykonanie dzieła polega na szeregu powtarzalnych czynności, to nie jest to już dzieło (ten argument jest wyjątkowo sprzeczny z logiką, gdyż całe nasze życie, niezależnie od stopnia kreatywności jednostki, składa się z szeregu powtarzalnych czynności, a zatem według tej logiki nic nie byłoby dziełem, nawet Sąd Ostateczny Michała Anioła, który wszak powstał na skutek szeregu powtarzalnych czynności); „tłumaczenie umów handlowych nie wymaga zrozumienia i oddania intencji autora”  (widocznie sąd chciałby, żeby umowy handlowe tłumaczyła maszyna, choć nawet i tłumaczeniom maszynowym trudno odmówić jakiegoś stopnia umiejętności zrozumienia i oddania intencji autora); wpisanie tłumacza do bazy danych stanowi samo w sobie zawarcie umowy starannego wykonania: „Wynikiem umowy zawartej pomiędzy odwołującym a tłumaczami, było umieszczenie tłumacza na liście tłumaczy, co prowadziło do wytworzenia trwałej relacji wyrażającej się gotowością do wykonywania zleconych czynności, w granicach przyjętych wcześniej ustaleń. (…) Zatem, przedstawiane tłumaczom do realizacji projekty (zadania w formie tłumaczeń ustnych lub pisemnych), terminy ich wykonania i wysokość przysługującego wynagrodzenia, stanowiły w istocie wypełnianie wcześniej zawartego zobowiązania umownego”.

Gdy sądowi w uzasadnieniu brakowało względnie sensowych argumentów, uzasadniał orzeczenie stawiając nieuargumentowaną tezę, np. „Jakkolwiek określony wyraz w danym języku może mieć wiele synonimów i z tego względu przetłumaczenie tego samego tekstu przez kilku tłumaczy mogłoby się różnić, jednakże wcale nie oznacza to, że wynikiem dokonanego tłumaczenia powstał nowy, indywidualnie określony i samoistny rezultat”.

Nie wszyscy sędziowie oczywiście byli takiego zdania. Wśród wielu wyroków zapadały także i te korzystne dla biur, zwykle jednak były to wyroki pierwszej instancji, zmieniane na korzyść ZUS-u w drugiej instancji. W korzystnych dla biur wyrokach sądów pierwszej instancji sędziowie orzekający – jak się wydaje – bliżej przyglądali się przepisom Kc regulującym umowę o dzieło, stwierdzając np.: „(…) stronom spornych umów od samego początku znany był przedmiot i dokładny zakres powierzonych do wykonania prac. W momencie zawierania umów pomiędzy odwołującym a ubezpieczonymi rezultat był z góry określony, pewny i obiektywnie możliwy do osiągnięcia w przyszłości” . „W wyniku tego tłumaczenia powstawał spójny wewnętrznie i oddający intencję jego autora dokument lub treść informacji ustnej w innym języku”. „(…) tłumacze wykonywali pracę bez jakiejkolwiek kontroli, w dowolnie wybranym przez siebie czasie, osobiście lub przy pomocy innej osoby a istotny był jedynie umówiony efekt powierzonych prac i termin realizacji  zadania. Poszczególne dzieła (projekty) przedstawiane przez zainteresowanych były sprawdzane przez specjalnie do tego celu zatrudnione osoby, tj. przez tzw. weryfikatorów, którzy przy pomocy obiektywnych narzędzi byli w stanie sprawdzić poprawność tłumaczenia” . „(…) zainteresowani ponosili finansową odpowiedzialność za wady dzieła lub opóźnienie w jego ukończeniu”.

A zatem, by nie przytaczać zbyt licznych i długich cytatów, można stwierdzić, iż sądy w wyrokach korzystnych dla biur posługiwały się argumentami wynikającymi wprost z przepisów regulujących umowę o dzieło, odwołując się do poszczególnych opisanych w Kc cech umowy o dzieło, bez konieczności stosowania forteli retorycznych i językowych środków manipulacji. Pojawiały się także argumenty dotyczące zasady swobody umów (353  Kc).

Sąd Najwyższy

Trudno na podstawie tak niespójnego orzecznictwa sądów pierwszej i drugiej instancji, nie zadać sobie pytań: czy obowiązujące przepisy prawa są aż tak źle napisane? Czy sędziowie wydziałów ubezpieczeń społecznych pamiętają coś z zajęć prawa cywilnego? 
Wobec tak dużej niespójności w orzecznictwie, wyroków z ogromną przewagą jednak dla biur niekorzystnych, ostatnią deską ratunku dla biur, które wykazały wystarczająco determinacji i zdecydowały się na ponoszenie kolejnych kosztów związanych z postępowaniami sądowymi, był Sąd Najwyższy. Motywacja tych biur, które zaszły aż tak daleko, nie wynikała z pobudek finansowych (o tym zresztą wspomnę jeszcze niżej), lecz bardziej z chęci usłyszenia głosu autorytetu.

I tak doczekaliśmy się rozstrzygnięć najwyższej instancji. Oczywiście rozstrzygnięć korzystnych dla biur tłumaczeń. Nie są one liczne, gdyż jak wspomniałam droga do Sądu Najwyższego jest wyboista i generuje wysokie koszty, ale są mocne i mam nadzieję, że będą wprowadzać pewien porządek w orzecznictwie i choć częściowo uniemożliwiać nadinterpretację przepisów Kc.

Sąd Najwyższy w wyroku z dnia 12.12.2019 r. (I Uk 409/18) w swojej argumentacji wskazał na zasadę swobody umów i fakt, iż ZUS nie wykazał w toku postępowania, by strony zawierały umowy o dzieło dla pozoru lub w celu obejścia prawa. Podał argument wynikający wprost z regulacji kodeksowych: „Tłumaczenie może być przedmiotem umowy o dzieło (art. 627 k.c.). Przekład z jednego języka na inny język zmierza do uzyskania określonego rezultatu. Jest to rzecz jednostkowa, wcześniej nieistniejąca, zależna wprawdzie od tekstu pierwotnego, jednak odrębna ze względu na indywidulany charakter tłumaczenia i związane z tym wartości intelektualne, wyrażona w zapisie (tekście) a nawet poprzestająca na samym tłumaczeniu. Tłumaczenie wymaga starannego działania, jednak w przypadku umowy o dzieło nie to jest przedmiotem zobowiązania. Zamawiający tłumaczenie nie kupuje bowiem samych czynności (pracy), lecz określony rezultat, gwarantujący efekt w postaci właściwego przekładu”.

Sąd Najwyższy zwrócił uwagę na uregulowaną w umowie odpowiedzialność wykonawcy za jej rezultat, na kontrolę rezultatu umowy dokonywaną przez zleceniodawcę pod kątem istnienia ewentualnych wad. Jakże miło było czytać w wyroku Sądu Najwyższego argumenty, które podczas rozpraw bezskutecznie próbowaliśmy przedstawiać w sądach niższych instancji, np.: „(…) umowa o dzieło pozwala zamawiającemu na wprowadzenie tak szeroko idących obwarowań, które to wykonawcę obciążają ryzykiem niewykonania zamówienia (dzieła). Umowa oparta na odpowiedzialności wykonawcy za wykonanie zamówionego dzieła sprawia, że realizacja gwarancji zakładanego efektu jest większa niż przy zleceniu”.

Sąd Najwyższy stwierdza, że tłumaczenie może być przedmiotem różnych stosunków prawnych, umowy o dzieło, umowy zlecenia czy umowy o pracę, w zależności od tego, na jaki aspekt tych umów umawiające się strony pragną położyć nacisk (czy na odpowiedzialność wykonawcy za wady konkretnej jednostkowej pracy przy braku stałego zobowiązania umownego, czy też jedynie na staranność wykonania w ramach ciągłego zobowiązania umownego). Wyraźnie stwierdza, iż zawieranie kolejnych umów o dzieło na różne jednostkowe, określone zadania (tłumaczenia) nie stanowi (jak chciał tego sąd drugiej instancji) stałego zobowiązania umownego: „Umieszczenie na liście tłumaczy nie musi dowodzić stałego zobowiązania”.

Sąd Najwyższy odnosi się również konkretnie do nadużywanego przez ZUS wyroku z 2011 r., pisząc: „Wydaje się, że stanowisko pozwanego opiera się na wykładni przyjętej w wyroku Sądu Najwyższego z 6 kwietnia 2011 r., II UK 315/10. Nie jest to właściwe, gdyż stanowiła pewien wyjątek, który wynikał z uwarunkowań, jakie wystąpiły w rozpoznanej wówczas sprawie, czyli przede wszystkim ze względu na przedmiot tłumaczeń i zależność tłumacza od zatrudniającego. Wyrok odnosił się do sytuacji, gdy tłumacz pozostawał w gotowości do pracy, która polegała na powtarzalnym tłumaczeniu dokumentów związanych z branżową działalnością firmy i za którą otrzymywał stałe (miesięczne) wynagrodzenie, a przy tym umowa trwała kilka lat”.

Podobne wyroki SN w sprawach o podobnym przedmiocie, także korzystne dla biur tłumaczeń zapadły w sprawach: II UK 362/17 i II UK 364/17 (wyrok z 22 listopada 2018 r.).

Czy ZUS przejmuje się prawomocnymi wyrokami sądu?

Powyższe pytanie w państwie praworządnym brzmi po prostu śmiesznie. W dzisiejszej Polsce jest niestety całkiem zasadne. Co zrobić, aby ZUS zastosował się do prawomocnego wyroku? Prawomocny wyrok Sądu Apelacyjnego w Katowicach, na skutek kasacji i wyroku SN, zapadł we wrześniu 2020 r. Dziś w styczniu 2021 r. mimo wezwań, pism, rozmów itp. oddział ZUS w Sosnowcu nie wykazuje chęci zwrotu istniejącej nadpłaty wynikającej z nienależnie opłaconych składek, nie wykazuje także chęci podania podstawy prawnej do takiego zachowania. Oznacza to, że wygrana batalia sądowa to nie wszystko. Przedsiębiorca wciąż stoi przed ciemnym murem z napisem „ZUS”.

Retoryczne pytanie na zakończenie: czy tak trudno rządzącym i osobom decydującym jest zrozumieć to, że ZUS będzie w coraz gorszej kondycji, zarówno finansowej, jak i wizerunkowej, jeśli nie zadba o rzecz tak prostą, a tak ważną jednak i tak zapomnianą, jak zaufanie społeczne? Czy mądre i przemyślane jest, by w sposób absurdalny i bez podstaw prawnych obciążać nienależnymi składkami rodzinnego przedsiębiorcę, który od trzydziestu lat każdego miesiąca uczciwie i bez opóźnień odprowadza składki za zatrudnianych pracowników etatowych, których zatrudnia nie za najniższą krajową, tylko za uczciwe wynagrodzenie? Czy gospodarka potrzebuje tworzenia kolejnego ogniska niestabilności prawa? Wiem, że dotykam tutaj tematów o wiele bardziej złożonych – kształtowania wieloletniej polityki zabezpieczenia społecznego, tworzenia i stosowania prawa i być może robię to z właściwą sobie dozą naiwności, ale poprzestanę na tym właśnie zdziwieniu.

(artykuł zredagowała: Anna Walaszek, DAMAR Translation Studio Sp. z o.o.)

W razie pytań związanych z powyższą tematyką zapraszam do kontaktu ze mną na ewa [dot] zygmunt [at] damar [dot] net [dot] pl.

Ewa Zygmunt, DAMAR
Translation Studio Sp. z o.o.
http://damar.net.pl/

 

Zalety stosowania transkreacji w tłumaczeniu

Dodane przez Redakcja PSBT - 25/02/2021 - 18:16

Transkreacja jest niezwykle wymagającym, ale współcześnie coraz bardziej potrzebnym procesem mającym na celu przekazanie pewnych treści dużym grupom odbiorców, pochodzącym z innego kręgu społeczno-kulturowego. Transkreacja pozostaje najlepszym sposobem na uspójnienie dwóch różniących się od siebie językowych wizji świata: autora przekazu i adresata.  Znakomicie odpowiada również realiom czasów globalnej i masowej komunikacji, znajdując zastosowanie w dziedzinach wymagających ludzkiej kreatywności: od marketingu i reklamy, poprzez media i rozrywkę masową, aż po sztukę i literaturę.

Źródeł terminu transkreacja upatruje się w zbitce słów pochodzących z języka angielskiego: translation (tłumaczenie) oraz creation (tworzenie). Pierwiastek „tworzenia czegoś nowego” postawiono na równi z umiejętnością tłumaczenia, czyli (mniej lub bardziej) wiernego od-twarzania istniejącego już tekstu. Istotą transkreacji nie jest bowiem dokładne odzwierciedlenie treści i formy przekazu, ale jej idei czy też „ducha”, czyli właściwego sedna znaczenia tekstu.

Dlatego umiejętność transkreacji sprawdza się szczególnie przy tekstach afektywnych, gdyż wytwórca tego tekstu – transkreator dąży do wywołania w odbiorcach tych samych uczuć i emocji, co tekst źródłowy. Oczywiście chodzi o wzbudzenie pozytywnych odczuć i skojarzeń, które pozwolą zaadaptować się treściom na nowym rynku czy w nowym środowisku kulturowym. Praca transkreatora gwarantuje, że tekst będzie zrozumiały i „oswojony” dla lokalnego odbiorcy.

Ponadto transkreacja pozwala nowym odbiorcom na zapoznanie się z charakterystycznym stylem i tonem oryginału. Zachowane powinny zostać metafory, elementy humorystyczne i aluzje, ale w tym przypadku transkreator dopasuje kontekst pozajęzykowy, tzn. wszelkie idiomy, żarty i odniesienia z oryginalnego tekstu zmieni na analogiczne, lecz wzięte już z języka i kultury docelowej. Dzięki temu nowy odbiorca będzie mógł także czerpać satysfakcję z „czytania między wierszami”, zgodnie z intencją pierwotnego autora komunikatu. 
Tekst przetwarzany przez transkreatora powinien nie tylko  cechować się trafnością merytoryczną i błyskotliwością, ale i niezbędne jest, by był nienaganny pod względem poprawności językowej i stylistycznej. Tekst ten nie wymaga już dalszej obróbki i jest gotowy do publikacji. Dzieje się tak, gdyż do procesu transkreacji są zazwyczaj angażowani rodzimi użytkownicy języka docelowego (jako tłumacze, copywriterzy i/lub korektorzy).

Co się z tym wiąże, powstały komunikat cechuje się także lekkością i naturalnością brzmienia. Transkreatorzy, świetnie znający branżę i grono odbiorców, posługują się przecież w stopniu doskonałym potocznymi (a więc i najbardziej powszechnymi) odmianami języka. Powstaje w ten sposób wrażenie, że nadawca-zleceniodawca (producent, postać z gry) jest „jednym z nas” (bo mówi naszym językiem, zrozumiałym tylko dla naszej wspólnoty językowej). Nie trzeba wcale posługiwać się slangiem, wystarczy zastosować grę językową czytelną tylko dla użytkowników grupy docelowej, ale pochodzącą z języka ogólnego. Wspomnijmy choćby sztandarowy przykład sukcesu marketingowego, jaki odniosła Ikea w Polsce, zastępując zupełnie inny treściowo slogan efektownym hasłem: „Ty tu urządzisz”. Innym przykładem jest kampania marki Old Spice pod hasłem: „Zapachnij im w pamięć”, będący już nieco wierniejszym nawiązaniem do oryginału („Smell like a man, man”).

Odpowiednia transkreacja pozwoli także na uniknięcie kulturowych pułapek, jakimi są wszelkie tabu lub brak przyzwolenia społecznego na stosowanie określonych sformułowań czy żartów. W razie potrzeby zamiana jednego słowa czy gestu uznawanego w docelowej kulturze za niewłaściwy, ośmieszający czy wulgarny, pozwoli marce i firmie zaprezentować się na nowym rynku w jednoznacznie pozytywnym świetle oraz w formie zrozumiałej i w pełni zgodnej z intencjami nadawcy.

Transkreacja – choć wymaga zatrudnienia profesjonalistów  – niezmiernie opłaca się w dłuższej perspektywie. Przy zmianie tylko wybranych elementów komunikatu pozwala bowiem zachować spójność całej strategii marketingowej na różnych rynkach, co z kolei przekłada się na znaczną oszczędność czasu i nakładów finansowych.

Omero Sp. z o.o.
https://www.omero.pl/

Tłumaczenia maszynowe od kuchni

Dodane przez Michał Tyszkowski - 26/01/2021 - 17:57

Tak, używam tłumaczeń maszynowych, bardzo często. Ostatnio prawie zawsze. Mimo to uznawany jestem za niezłego tłumacza, nie ma reklamacji dotyczących mojej pracy, a nawet dostaję pochwały. Jak to możliwe i jak się stało, że wszedłem w pakt z diabłem?

Przede wszystkim piszę to nie jako szef firmy, bo jako firma z certyfikatem ISO 17100 nie możemy oferować tłumaczeń maszynowych ani post-edycji, ale jako indywidualny tłumacz, którym też jestem, a więc nie popełniam żadnego odstępstwa od normy.

Traktuję MT nie jako gotowy produkt, ale jako półprodukt, który sam w sobie nie nadaje się do użytku, natomiast znakomicie przyspiesza wytworzenie ostatecznego produktu.

Dość dobrym porównaniem jest gotowanie zupy. Można to zrobić tradycyjnie, od podstaw, to znaczy kupić warzywa, kurze skrzydełka (jeśli ktoś lubi i nie jest vege), pokroić wszystko w kostkę, gotować, dodać makaronu lub kaszy, przyprawić i tak dalej. Efekt będzie na pewno doskonały, ale zajmie nam godzinę albo dłużej. Na drugim biegunie jest kupienie zupy w puszce. Wystarczy włożyć do mikrofalówki i gotowe w minutę. Efekt będzie… no cóż, jak ktoś lubi, może i niezły, ale na pewno bardzo powtarzalny. Istnieje jednak rozwiązanie pośrednie — można kupić półprodukty, takie jak mrożonkę, kostkę bulionową, mieszankę przypraw. Po odpowiednim doprawieniu, dodaniu śmietany i zielonej pietruszki uzyskamy efekt nieodróżnialny od zupy gotowanej od podstaw, ale w 15 minut zamiast godziny.

To ostatnie podejście jest metaforą stosowanego przeze mnie, i moim zdaniem właściwego, podejścia do MT.

Jak to wygląda technicznie?

Przede wszystkim trzeba ocenić, czy mamy odpowiednie źródło. Nie każdą zupę da się zrobić z mrożonki (próbowaliście na przykład barszcz?) i nie każdy tekst nadaje się do wspomagania MT. Najlepiej nadają się do tego teksty prawne, typowo techniczne i naukowe. Zupełnie nie nadają się teksty marketingowe, finansowe, interfejs oprogramowania, czy katalogi części lub narzędzi. Żeby tekst nadawał się do wspomagania MT powinien składać się z dość długich zdań, pisanych w miarę łatwym językiem, bez przenośni i gier słów.

Jeśli już mamy odpowiedni tekst, trzeba z niego wygenerować pamięć tłumaczeniową za pomocą MT. Można to zrobić na wiele sposobów, ja ma do tego własny program. Dobrze jest do niej zajrzeć i zrobić trochę zmian globalnych. Można na przykład zamienić wszędzie formę osobową na bezosobową, jest to łatwe i szybkie.

Taką pamięć należy następnie wczytać do narzędzia CAT ustawiając co najmniej 10% penalty. To bardzo ważne. Nie możemy pozwolić, aby segmenty z MT podstawiały się same, bez żadnej kontroli. Wydaje się, że tak jest szybciej, ale wtedy na pewno przeoczymy jakiś błąd.

Teraz można zacząć tłumaczyć, oczywiście w tym samym narzędziu CAT. Tłumaczymy, jak zwykle, segment po segmencie. Ponieważ mamy ustawione penalty, segment MT będzie podstawiał się z pamięci jako fuzzy match. Pozwalamy mu się podstawić i czytamy go. Czytania powinny być co najmniej 3, jak w Sejmie. Pierwsze czytanie jest bardzo pobieżne, polega na skanowaniu w poszukiwaniu ewidentnych błędów — takie się czasem zdarzają. I tu jest taka zasada – jeżeli znajdziemy ewidentną bzdurę, to segment usuwamy i tłumaczymy od zera. Jeśli bzdur nie znaleźliśmy, następuje drugie czytanie — tym razem dokładne. Czytając od razu poprawiamy mniejsze błędy, gramatykę, składnię itp. Na koniec robimy trzecie czytanie już całego, poprawionego segmentu. Jeśli wszystko jest w porządku, zatwierdzamy go i przechodzimy dalej. Tak samo postępujemy do końca tekstu. W ten sposób uzyskujemy tłumaczenie jakości „ludzkiej”, ale znacznie szybciej, zupełnie jak z zupą.

Jakie są wady i zalety? Wynikają one z natury obowiązującego obecnie standardu Neural Machine Translation (NMT).

Najpierw zalety.

Zdania są zazwyczaj poprawne gramatycznie (czasem trzeba zrobić drobne zmiany) i ortograficznie (nie ma literówek). Oczywiście niezaprzeczalną zaletą jest szybkość. To tyle o zaletach.

Teraz wady.

Największą wadą NMT jest „nietrzymanie terminologii”. Zdarza się, że jakiś termin jest prawidłowo przetłumaczony w dziesięciu kolejnych zdaniach, a w jedenastym zupełne inaczej. Na terminologię trzeba zwracać szczególną uwagę. Najlepiej zrobić sobie słowniczek terminów występujących w konkretnym tekście i sprawdzać je w każdym segmencie.

Inną wadą jest zależność jakości od długości segmentu. Generalnie, im dłuższy segment tym lepsza jakość. W bardzo długich segmentach zdarza się, że trochę posypie się gramatyka, ale terminologicznie i składniowo jest zazwyczaj poprawnie. W krótkich, 2,3-wyrazowych segmentach zdarzają się prawdziwe brednie, dlatego trzeba bardzo na nie uważać i dlatego NMT nie bardzo nadaje się do tekstów podzielonych na krótkie segmenty, takich jak interfejs oprogramowania, czy katalog części.

Trzecia, bodaj najpoważniejsza wada jest taka, że w maszynowym tłumaczeniu zdarzają się czasem zdania poprawne gramatycznie i składniowo, ale kompletnie odbiegające od oryginału. Dlatego czytając podpowiedzi z MT należy uczulić się na sytuacje, w których „coś nie gra” i wtedy bardzo dokładnie sprawdzić oryginał.

Tyle porad dotyczących używania MT. Nikogo do tego nie zachęcam, ale uważam, że jest to narzędzie, jak każde inne. Jeśli jest używane prawidłowo, bardzo ułatwia życie przyspieszając pracę, w przeciwnym wypadku może doprowadzić do tragedii. Ale to dotyczy większości narzędzi. Nożem kuchennym można kroić chleb, ale można też poderżnąć komuś gardło.

Tłumaczenia a umowy o dzieło

Dodane przez Michał Tyszkowski - 27/10/2016 - 19:45

Ten temat stał się gorący odkąd ZUS zaczął kwestionować w czambuł wszystkie umowy o dzieło dotyczące tłumaczeń. Czy słusznie? Na to pytanie otrzymujemy różne odpowiedzi, w zależności od tego, czy osoba zapytana kiedykolwiek coś przetłumaczyła, czy nie. Jeśli przetłumaczyła, odpowiada bez wahania: Nie! W przeciwnym wypadku, również bez wahania odpowiada: Tak! Co ciekawe, w obu przypadkach osoby te są święcie przekonane, że mają rację. Niestety urzędnicy ZUSu, osoby tworzące prawo, sędziowie i większość pozostałych prawników należy do tej drugiej grupy.

Skąd tak skrajnie różne opinie w tej samej sprawie? Przyczyn jest wiele. Przede wszystkim brak wiedzy – tłumaczenia w Polsce od zawsze traktowane były jako prosta czynność, którą może wykonywać każdy, kto zna język obcy. Stąd boje tłumaczy przysięgłych o podniesienie stawek urzędowych,  zlecanie tłumaczeń sekretarkom lub studentom, stosowanie ceny jako jedynego kryterium wyboru tłumacza i tym podobne nonsensy. Podejście osób decydujących o statusie prawnym tłumaczeń jest niestety takie samo. Po drugie nieprecyzyjne prawo. Umowa o dzieło zdefiniowana jest w Kodeksie Cywilnym jako umowa, w której „zamawiający zleca, a wykonawca przyjmuje do wykonania oznaczone dzieło”. Tak nieprecyzyjna definicja daje nieograniczone możliwości interpretacji. Wreszcie niefortunna nazwa – „dzieło” kojarzy się większości osób z dziełem sztuki, więc, choć w żadnym przepisie prawnym nie ma o tym mowy, urzędnicy najczęściej uważają, że umowy o dzieło są zarezerwowane wyłącznie dla artystów. Wtórują im często dziennikarze, jak na przykład w artykule „Rząd obłaskawia dziennikarzy i artystów” (https://bezprawnik.pl/dzielo-koszty-uzyskania-przychodu) , gdzie jako oczywiste traktowane jest powiązanie umów o dzieło z zawodami artystycznymi.

Naszym zdaniem należy przede wszystkim zwracać uwagę na to, że „dzieło” w rozumieniu prawa nie jest tożsame z „dziełem sztuki”. Interpretacja nieprecyzyjnej definicji umowy o dzieło jest jeszcze bardziej nieprecyzyjna. Zgodnie z nią dzieło od zlecenia różni to, że w dziele osiągany jest rezultat, a zlecenie musi być starannie wykonane. Taka interpretacja prowadzi do kolejnych nieporozumień. Przecież każda praca, z wyjątkiem syzyfowej, prowadzi do jakiegoś rezultatu i powinna być wykonana starannie. Czy dzieło wykonuje się niestarannie, a zlecenie nie może przynieść rezultatu? Znacznie precyzyjniejsza interpretacja, i o nią musimy walczyć, jest taka, że dzieło istnieje dopiero po osiągnięciu niepowtarzalnego celu, a więc wykonanie tylko części jest równoznaczne z brakiem wykonania, podczas gdy zlecenie dotyczy samej pracy, niezależnie od tego, czy w jej wyniku powstał ukończony rezultat, czy tylko jego część. Innymi słowy, za dzieło płacimy dopiero wtedy, kiedy otrzymamy konkretnie to, co zamówiliśmy, a za zlecenie możemy zapłacić proporcjonalnie do stopnia zaangażowania wykonującego, na przykład połowę kwoty, jeśli wykonał połowę zadania. Zgodnie z taką interpretacją tłumaczenia pisemne, w których zamawiający oczekuje przetłumaczenia całości jakiegoś dokumentu, instrukcji, strony internetowej, czy innego tekstu, są bez wątpienia dziełem. Co więcej, taka interpretacja nie kłóci się z kodeksową definicją ani nawet z interpretacją obecnie obowiązującą, jest tylko jej istotnym doprecyzowaniem.

Po drugie należy podjąć działania w kierunku uznania pracy tłumacza za pracę wymagającą wysokich kwalifikacji, nie tylko językowych. Tłumaczenia pisemne są objęte międzynarodową normą ISO 17100, która nakłada na tłumaczy wysokie standardy dotyczące kwalifikacji oraz konieczność weryfikacji każdego tłumaczenia pod kątem merytorycznym i lingwistycznym. Biura, które mają wdrożoną tę normę (bądź jej poprzedniczkę PN 15038), automatycznie spełniają warunki, jakie stawiane są umowom o dzieło. Jeśli biuro postępuje zgodnie z normą, tłumaczenie może wykonywać tylko wykwalifikowany tłumacz, jest on odpowiedzialny za nie od początku do końca, a biuro ma obowiązek wykonać weryfikację i żądać usunięcia wad, jeśli takie wystąpiły. Obowiązek weryfikacji jednoznacznie określa tryb odbioru dzieła, a więc fakt, że musi być ono ukończone, a płatność jest uzależniona od usunięcia wad. Należy zwrócić uwagę osobom decyzyjnym, że biura postępujące zgodnie z branżową normą automatycznie spełniają warunki niezbędne do zawarcia umowy o dzieło i fakt wdrożenia normy powinien uwalniać od zarzutów nieprawidłowego stosowania umów o dzieło.

Na koniec również często podnoszona kwestia wartości artystycznej jako wyróżnika dzieła. Jak już wspomniano, z żadnego przepisu prawa nie wynika, że dzieło musi mieć wartość artystyczną, jednakże urzędnicy często taką interpretację stosują. W przypadku tłumaczeń różnica między tekstem posiadającym walory artystyczne i takim, który ich nie posiada, jest niezwykle płynna i trudna do stwierdzenia bez zapoznania się z pełną treścią tekstu. Jeśli nawet biuro zajmuje się wyłącznie tłumaczeniami technicznymi, to wśród nich bardzo często występują teksty o charakterze reklamowym – na przykład strony internetowe, katalogi, broszury produktowe i wiele innych. Teksty te, mimo że nie można ich zaliczyć do literatury pięknej, bardzo często wymagają zdolności artystycznych do prawidłowego przetłumaczenia, które będzie zachęcać do zakupu, a nie wywoływać uśmiechu. Takie teksty mają niewątpliwie wartość artystyczną, często znacznie większą niż niektóre powieści zaliczane do literatury pięknej. A co z napisami do filmów i grami komputerowymi? To teksty wymagające jednocześnie zastosowania zaawansowanej technologii IT, ale i o charakterze wybitnie artystycznym. Jak z tego widać nie da się stwierdzić, bez dokładnego przeczytania tekstu przez specjalistę, że jest on pozbawiony walorów artystycznych, nawet jeśli biuro teoretycznie zajmuje się wyłącznie branżą IT. Tak więc stosowanie tego kryterium jest zupełnie pozbawione sensu.

Jako środowisko tłumaczy musimy podjąć ciężką pracę uświadomienia jak największej liczbie osób, zwłaszcza decydujących o kształcie prawa, czym są tłumaczenia. Polskie Stowarzyszenie Biur Tłumaczeń postanowiło podjąć się tego zadania. Zdajemy sobie sprawę, że jest to zadnie trudne i na efekt trzeba będzie poczekać kilka lat. Mamy jednak nadzieję, że w miarę naszych działań coraz większa liczba urzędników i osób tworzących prawo będzie rozumieć, czym różni się tłumaczenie od koszenia trawnika i przypadki błędnego stosowania prawa będą coraz rzadsze.

Zapraszam do dyskusji,
Michał Tyszkowski.

Czy w Polsce wejdzie obowiązek tłumaczenia dokumentacji księgowej?

Dodane przez Monika Popiołek - 10/04/2014 - 13:25

Mało kto wie, że jedno z rozwiązań zawartych w projekcie nowelizacji Ordynacji podatkowej zakłada, że organy podatkowe będą mogły zobowiązać stronę postępowania podatkowego do przetłumaczenia dokumentacji księgowej, która została przygotowana w języku obcym na język polski.

Z założeń do projektu ustawy o zmianie ustawy - Ordynacja podatkowa oraz niektórych innych ustaw wynika, że w przypadku toczącego się postępowania podatkowego organy podatkowe będą mogły nałożyć na stronę postępowania obowiązek przetłumaczenia na język polski dokumentów sporządzonych przez nią w języku obcym.

W teorii, obowiązujące obecnie przepisy działu IV Ordynacji podatkowej nie przewidują możliwości zwrócenia się przez organ podatkowy do strony postępowania o przetłumaczenie na język polski składanych przez stronę dokumentów sporządzonych w języku obcym. Taka możliwość istnieje natomiast w kontroli podatkowej oraz w postępowaniu kontrolnym prowadzonym przez organy kontroli podatkowej.

Propozycja nowelizacji zakłada ujednolicenie przepisów w zakresie kontroli i postępowania - organy podatkowe otrzymają możliwość zwrócenia się do strony postępowania (czyli np. podatnika, płatnika, inkasenta, następcy prawnego czy osoby trzeciej) o nieodpłatne przetłumaczenie na polski poszczególnych dokumentów. Chodzić będzie zarówno o dokumenty, których żąda organ podatkowy, jak i o dokumenty przedłożone z inicjatywy strony.

Czytaj więcej tu.

Subskrybuj Tłumaczenia